Początkiem listopada media obiegła informacja, którą z perspektywy polskiej gospodarki trudno określić jako pomyślną. Agencja Moody’s zaktualizowała perspektywę dla polskiego sektora bankowego – ocena zmieniona została ze stabilnej na negatywną. Moody’s prognozuje pogorszenie się jakości kredytów, co ma związek ze wzrostem stóp procentowych, a także coraz trudniejszą sytuacją kredytobiorców. To jeszcze nie wszystko. Agencja informuje, że w 2023 roku spodziewany jest spadek PKB Polski o 0,2 proc. (w ujęciu rdr) i jednocześnie wzrost deficytu w sektorze finansów publicznych – i to aż do 3,8 proc. Jako negatywny czynnik wpływający na perspektywy krajowej gospodarki agencja identyfikuje opóźniającą się wypłatę środków z KPO.
Spis treści:
Co oznacza dla Polski pogorszona jakość kredytów na krajowym rynku?
O tym, że wysokie stopy procentowe będą miały długofalowy niekorzystny wpływ na gospodarkę, mówi się od dawna. Zmiana perspektywy ratingu dla Polski jest tylko tego smutnym potwierdzeniem. Czynnikami ograniczającymi rozwój Polski są wg agencji Moody’s wysoka inflacja i znaczny wzrost kosztów finansowania. Odbije się to nie tylko na przedsiębiorcach, ale również osobach prywatnych, zwłaszcza tych, które zaciągnęły kredyt hipoteczny ze zmiennym oprocentowaniem.
Najtrudniejsza jest sytuacja osób, które swój kredyt zaciągnęły w latach 2020-2021, gdy stopy procentowe były rekordowo niskie. Wzrost rat kapitałowo-odsetkowych, jakiego doświadczyli ci kredytobiorcy, jest dewastujący dla domowych budżetów, nawet mimo ustawowych wakacji kredytowych, które uruchomiono pod koniec lipca.
Agencja Moody’s wskazuje, że czynnikiem, który mógłby pomóc Polsce w odbudowaniu perspektyw ratingowych, byłaby poprawa relacji z Unią Europejską, zwłaszcza poprzez wycofanie niekorzystnych zmian w sądownictwie. Jeżeli Polska nie zasygnalizuje UE, że ważna jest dla niej kwestia praworządności i będzie eskalować konflikt ze wspólnotą, może to spowodować dalsze obniżanie ratingu.
O tym, że jakość kredytów w Polsce uległa znacznemu pogorszeniu, kredytobiorcy wiedzą i bez informacji z tej renomowanej agencji. Świadczą o tym statystyki zainteresowania kredytami hipotecznymi – popyt na te produkty we wrześniu br. był o ok. 70 proc. niższy niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. To wstrząsające dane, zwłaszcza dla deweloperów, którzy niemal błagają Komisję Nadzoru Finansowego o poluzowanie dostępu do kredytów mieszkaniowych. UKNF nie wykazał się jednak zrozumieniem dla tego sektora i odpowiedział z rozbrajającą szczerością, że deweloperzy mogą po prostu obniżyć swoje marże.
Oczywiście wysokie stopy procentowe zniechęcają do zaciągania kredytów nie tylko osoby prywatne, ale również przedsiębiorców, którzy w tych trudnych czasach ograniczają wydatki i wstrzymują inwestycje, obserwując rynek i czekając na lepsze perspektywy, tak na rynku kredytowym, jak i walutowym. Przecena złotówki względem dolara, euro i franka to problem nie tylko dla kredytobiorców mających zobowiązania waloryzowane do tych walut, ale również dla przedsiębiorców, którzy sprowadzają towar z zagranicy.
To wszystko odbije się na sektorze bankowym, który traci możliwości czerpania zysków ze sprzedaży nowych produktów kredytowych. Banki poniosły dodatkowo gigantyczne koszty wakacji kredytowych, przez co większość z tych instytucji zamknęła III kwartał z dużą stratą. Millennium Bank już w lipcu informował, że wdraża plan naprawy, niewesoło jest również w mBanku, który był zmuszony dotworzyć gigantyczne rezerwy na ryzyko kredytów frankowych i jego kondycja finansowa jest przez to znacznie mniej stabilna.
Czy banki w Polsce mogą zacząć bankrutować?
Kredytobiorcy i obligatariusze z niepokojem patrzą na kwartalne raporty banków, licząc, że słowa prezesów zarządów się sprawdzą i instytucje te odrobią swoje straty. Problem tylko w tym, że perspektywy na przyszłość nie są kolorowe. Mało prawdopodobne, aby Rada Polityki Pieniężnej zdecydowała się na rychłą obniżkę stóp procentowych, skoro inflacja wynosi już niemal 18 proc., a eksperci wskazują, że w okolicach lutego może wzrosnąć do 21 proc. Pojawia się coraz więcej sygnałów wskazujących, że RPP będzie musiała wznowić cykl podwyżek kosztu pieniądza, co oczywiście negatywnie wpłynie na i tak ciężką już sytuację kredytobiorców.
Polska znalazła się w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia. Wewnętrzna polityka pozostawia wiele do życzenia, ale na nasz kraj oddziałują też czynniki, na które rządzący nie mają wpływu – są to m.in. wojna w Ukrainie czy kryzys na rynku energetycznym, które w zauważalnym stopniu przekładają się na inflację.
O tym, że sytuacja banków jest trudna, doskonale wie szef KNF, który 12 października wystąpił przed TSUE. Unijny organ rozpatrywał tego dnia sprawę C-520/21, która dotyczy sposobu rozliczania banku i kredytobiorcy po unieważnieniu umowy kredytowej. Banki roszczą od klientów o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, ale jak do tej pory sądy nie znajdują podstaw, by zasądzać na rzecz tych instytucji tego rodzaju dodatkową korzyść. Nic nie wskazuje na to, aby TSUE miał zaprezentować w tym zakresie odmienne zdanie. Przewodniczący KNF uważa jednak, że nieprzyznanie bankom prawa do wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z kapitału może doprowadzić do poważnego kryzysu w polskim sektorze bankowym, a nawet ogłoszenia upadłości przez jeden lub kilka dużych banków.
Jeszcze rok temu taka prognoza wydawałaby się przesadą, jednak w świetle tego, co stało się z Getin Bankiem, nie można wykluczyć tak naprawdę żadnej opcji. A to jeszcze nie koniec, bo ewentualna upadłość któregoś z dużych kredytodawców miałaby poważne konsekwencje dla całego sektora, w tym dla tych banków, które nie mają portfela kredytów frankowych. Szef KNF nazwał to „efektem zarażania”, którego kanałem transmisji miałyby być panika wśród uczestników rynku i obciążenia dla sektora bankowego.
Upadłość banku to katastrofa dla wierzycieli
Dane opublikowane przez agencję Moody’s w połączeniu z wystąpieniem szefa KNF przed TSUE powinny zaalarmować frankowiczów, którzy dopiero rozważają pozwanie banku. Bank nie musi wcale upadać, by wyegzekwowanie roszczeń stało się trudne lub nawet niemożliwe.
Widać to doskonale na przykładzie Getinu, który jak na razie jest objęty przymusową restrukturyzacją, ale już teraz kredytobiorcy nie mogą wszcząć wobec niego postępowania egzekucyjnego czy skierowanego do majątku banku postępowania zabezpieczającego.
Dodatkowo BFG, który wszczął restrukturyzację GNB, ma prawo wystąpić do sądów z wnioskiem o zawieszenie postępowań, w których stroną pozwaną jest bank rezydualny. Jeżeli tak się stanie, procesy zostaną wznowione prawdopodobnie dopiero wtedy, gdy bank już oficjalnie zostanie objęty postępowaniem upadłościowym. Problem w tym, że do tego czasu w banku może nie być już środków na choćby częściowe zaspokojenie roszczeń frankowiczów.
Warto nauczyć się na tym przykładzie, że z pozwaniem banku nie ma co zwlekać, gdyż jego sytuacja może zmienić się w zaledwie jedną noc, tak jak miało to miejsce w przypadku Getinu. Lepiej już dziś pozwać bank i prawomocnie zabezpieczyć swoje roszczenia, niż czekać, aż media znów obiegnie informacja o tym, że BFG restrukturyzuje kolejny podmiot.