Wielu posiadaczy kredytów frankowych (indeksowanych lub denominowanych do CHF) sądziło, że wraz z ostatnią ratą zamknęli pewien bolesny rozdział. Jednak spłacenie kredytu nie musi oznaczać końca historii. Frankowicze, którzy dawno temu oddali bankom ostatni grosz, nadal mogą domagać się sprawiedliwości. Co więcej – rok 2024 przyniósł im kolejne korzystne rozstrzygnięcia sądowe i otworzył nowe możliwości. Trybunał Sprawiedliwości UE (TSUE) oraz polski Sąd Najwyższy jasno opowiedziały się po stronie konsumentów, dając zielone światło do podważania starych umów i odzyskiwania nadpłat. To, że kredyt jest już spłacony, nie odbiera prawa do sądu – przeciwnie, dzięki obecnej linii orzeczniczej droga do wygranej jest prostsza niż kiedykolwiek.
Dziesiątki tysięcy Polaków spłaciło swoje „franki” i machnęło ręką, nie dochodząc roszczeń. Tymczasem w 2024 r. niemal 97,5% wyroków w sprawach frankowych stwierdza nieważność umowy – niemal wszystkie na korzyść klientów. Sądy masowo unieważniają nawet dawno spłacone kontrakty, a kredytobiorcy odzyskują nadpłacone pieniądze.
To już nie pojedyncze przypadki, lecz powszechna praktyka. Fala nowych pozwów od osób z zamkniętymi kredytami rośnie z każdym kwartałem – pod koniec 2024 r. ponad połowa nowych spraw frankowych dotyczyła już kredytów spłaconych. Frankowicze, którzy kilka lat temu pozbyli się długu, masowo wracają do gry i słusznie żądają zwrotu tego, co banki pobrały na podstawie wadliwych umów.
Jakie działania może podjąć frankowicz po spłacie kredytu?
Co zrobić, jeśli spłaciłeś kredyt we frankach, a dotąd nie wystąpiłeś przeciw bankowi? Przede wszystkim – nie zwlekać dłużej. Pierwszym krokiem powinna być analiza umowy przez prawnika lub eksperta. Jeżeli w umowie były klauzule niedozwolone (a zdecydowana większość umów frankowych je zawierała), otwiera to drogę do żądania unieważnienia umowy i złożenia pozwu przeciw bankowi. Fakt całkowitej spłaty kredytu w ogóle nie zamyka takiej możliwości – “sam fakt spłacenia kredytu w ogóle nie wpływa na możliwość unieważnienia umowy” – potwierdzają prawnicy zajmujący się tymi sprawami. Innymi słowy, nawet jeśli od lat nie jesteś dłużnikiem banku, nadal możesz wnieść powództwo o stwierdzenie nieważności umowy kredytowej i domagać się zwrotu niesłusznie pobranych kwot.
Pozew jest obecnie jedyną realną szansą na odzyskanie pieniędzy – banki same z siebie nic Ci nie oddadzą. Dobra wiadomość jest taka, że takie procesy – choć mogą brzmieć jak prawniczy koszmar – w praktyce są dziś dość proste i schematyczne. W pozwie żąda się zasadniczo zwrotu różnicy między sumą wszystkich wpłaconych rat (plus innych kosztów) a kwotą faktycznie pożyczonego kapitału. Prawnicy wskazują, że sprawy dotyczące spłaconych kredytów są często łatwiejsze do policzenia i zrozumienia dla sądu. Jak obrazowo tłumaczy mecenas Mariusz Woźniak, „Pożyczyłem 200 tys. zł, oddałem 300 tys. zł, do uzyskania mam 100 tys. zł” – sytuacja jest czarno-biała. Jeśli umowa zostanie uznana za nieważną, kredytobiorca może żądać od banku zwrotu wszystkiego, co nadpłacił ponad kapitał – a często są to imponujące sumy.
W praktyce działania spłaconego frankowicza powinny więc wyglądać następująco:
- Zebranie dokumentów – umowy, aneksy, historia spłat, wszelkie pisma z banku (o dokumentach więcej za chwilę).
- Konsultacja prawna – prawnik oceni, jakie roszczenia są zasadne (unieważnienie czy tzw. odfrankowienie umowy) i przeciw komu je skierować (czasem banki zmieniły nazwę lub zostały przejęte).
- Wezwanie do zapłaty – przed pozwem wysyła się do banku przedsądowe wezwanie, kwestionując ważność umowy i żądając zwrotu określonej kwoty. To formalność, ale istotna, bo od daty wezwania liczą się później odsetki za opóźnienie.
- Pozew do sądu – po bezskutecznym wezwaniu składamy pozew o zapłatę i ustalenie nieważności umowy. Tu zaczyna się batalia sądowa, choć dziś – w dobie utrwalonej linii orzeczniczej – rola kredytobiorcy ogranicza się często do jednej rozprawy (coraz częściej online). Resztę zrobi za nas pełnomocnik.
Warto podkreślić: czas działa na korzyść frankowiczów. Im później spłaciłeś kredyt, tym więcej korzystnych wyroków już zapadło i tym pewniejsza jest Twoja pozycja w sądzie. Jeśli jeszcze nie podjąłeś żadnych kroków, rok 2025 to naprawdę ostatni dzwonek, by rozliczyć się z bankiem na własnych warunkach.
Spis treści:
Ile możesz odzyskać? Unieważnienie umowy a nadpłaty
Kuszącą perspektywą dla spłaconych frankowiczów są konkretne kwoty, które można odzyskać od banku. O jakich sumach mówimy? To oczywiście zależy od indywidualnej historii kredytu (wysokość, data zawarcia, kurs franka w trakcie spłat), ale z reguły stawka jest wysoka. Często chodzi o ponad 100 tys. złotych zwrotu, a bywają sprawy, gdzie w grę wchodzą kilkaset tysięcy.
Podstawowy scenariusz to unieważnienie umowy kredytowej w całości. Taki wyrok oznacza, że umowa traktowana jest jak nigdy nie zawarta – strony muszą sobie zwrócić, co nawzajem świadczyły. W uproszczeniu: Ty oddajesz bankowi nominalny kapitał (to, co naprawdę od niego otrzymałeś), a bank oddaje Tobie wszystkie wpłacone raty, prowizje, ubezpieczenia i inne koszty. Jeśli kredyt został już dawno spłacony, najczęściej kapitał został zwrócony w trakcie spłat – a nawet więcej. Bilans wychodzi zwykle korzystnie dla klienta, bo przez lata wpłacił bankowi dużo więcej niż pożyczył. Tę właśnie „nadwyżkę” odzyskasz. Przykładowo: pożyczyłeś 300 tys. zł, a spłaciłeś w sumie 450 tys. zł – możesz żądać 150 tys. zł zwrotu. To Twoja nadpłata wynikająca z nieuczciwego mechanizmu indeksacji kursem CHF. Bank nie ma prawa zatrzymać tych pieniędzy, skoro cała umowa okazuje się nieważna z powodu klauzul abuzywnych.
Co więcej, korzyści finansowe na tym się nie kończą. Po pierwsze, należą Ci się odsetki ustawowe za opóźnienie (obecnie 9% w skali roku) od kwoty nadpłaty, liczone od momentu, gdy wezwałeś bank do zapłaty. Biorąc pod uwagę długość procesu, może to być dodatkowe kilkanaście procent tej sumy – całkiem pokaźna kwota. Po drugie, jeżeli w przeszłości spłacałeś raty bezpośrednio w frankach (wielu kredytobiorców, gdy już uwolniono taką możliwość, samodzielnie kupowało franki i spłacało kredyt w CHF), to bank musi oddać Ci równowartość tych rat według aktualnego kursu franka . A kurs CHF dziś (ok. 4,5 zł) jest znacznie wyższy niż np. dekadę temu (gdy często wynosił 2–3 zł). Oznacza to dodatkowy zarobek na różnicach kursowych – „zysk na umocnieniu się franka” należy się frankowiczowi.
Bank zwracając takiemu klientowi np. 10 tys. CHF pobranych rat musi przeliczyć je po bieżącym kursie, co daje o wiele więcej złotówek niż dawniej. W sumie więc unieważnienie umowy może przynieść spłaconemu kredytobiorcy ogromne korzyści finansowe – od odzyskania gotówki, przez odsetki, aż po dodatkowe efekty walutowe.
Czy to oznacza, że Ty również nic nie musisz oddawać bankowi? Niekoniecznie – w teorii bank może zażądać zwrotu kapitału kredytu. Jednak i tu frankowiczom sprzyja szczęście (oraz prawo). Po pierwsze, jeśli Twój kredyt spłacono wiele lat temu, roszczenia banku mogą być przedawnione. Bank formalnie musi zażądać od Ciebie zwrotu pożyczonych franków osobnym pozwem, a roszczenia banku przedawniają się w terminie 3 lat.
Część sądów uznaje, że termin ten minął (licząc np. od wypłaty kredytu) i bank nie dostaje już nic.
Są już wyroki prawomocne, gdzie kredytobiorca odzyskał od banku wszystko, co wpłacił, nie oddając nawet nominalnej kwoty kredytu – bo bank spóźnił się z żądaniem.
To wprawdzie dość radykalny i nie do końca ugruntowany jeszcze scenariusz (inne sądy twierdzą, że termin 3 lat liczy się od unieważnienia umowy, czyli wyroku, więc bank zdąży), ale warto go odnotować. W praktyce więc najbardziej prawdopodobny finał to: Ty odzyskujesz nadpłaty + odsetki, bank zatrzymuje tylko to, co Ci faktycznie pożyczył (i często już dawno odzyskał w ratach).
A co z opcją tzw. odfrankowienia umowy, czyli przewalutowania kredytu na złote z pozostawieniem go w mocy? W przypadku całkowicie spłaconych kredytów ta ścieżka ma zastosowanie rzadko – bo nie ma już kredytu, który można przewalutować. Ugoda polegająca na „przewalutowaniu” była proponowana głównie czynnym kredytobiorcom (np. konwersja na złotówki według rekomendacji KNF).
Jeśli Twój kredyt jest zamknięty, unieważnienie umowy jest najkorzystniejszym rozwiązaniem, bo daje zwrot gotówki. Odfrankowienie w procesie sądowym mogłoby co najwyżej oznaczać, że sąd uzna umowę za złotową od początku (z LIBOR-em, czyli niskim oprocentowaniem) i nakaże zwrócić różnicę między ratami „frankowymi” a tymi hipotetycznymi „złotowymi”. To również pewna nadpłata do odzyskania, lecz mniejsza niż przy unieważnieniu – dlatego niemal wszyscy frankowicze dziś walczą o stwierdzenie nieważności umowy in extenso.
Na całkowitym unieważnieniu dawno spłaconego kredytu frankowego można finansowo tylko zyskać. Mowa nierzadko o kwotach sześciocyfrowych, które dla wielu rodzin stanowią małą fortunę. Po latach płacenia zawyżonych rat jest realna szansa na swoisty „zwrot kosztów”. To zastrzyk pieniędzy, który – choć wywalczony w sądzie – jest po prostu zwrotem tego, co nienależnie bank nam kiedyś zabrał.
Gdy brakuje umowy i dokumentów – przeszkody po latach
Piętrzy się jednak zasadniczy problem praktyczny: zdobycie dokumentów, zwłaszcza jeśli od spłaty minęła cała dekada lub więcej. Wiele osób, kończąc spłatę, traktowało sprawę za zamkniętą i nie archiwizowało umowy czy aneksów. Bank zaś po upływie kilku lat… też może nie mieć kopii umowy! Brzmi to absurdalnie, ale wynika z przepisów.
Prawo bankowe nakazuje, by banki nie przetwarzały danych osobowych klienta dłużej niż 5 lat od wygaśnięcia zobowiązania. Innymi słowy, 5 lat po spłacie kredytu bank ma obowiązek usunąć dane objęte tajemnicą bankową – w tym treść umowy.
Dłuższe przechowywanie naszych danych byłoby naruszeniem prawa (choć z perspektywy konsumenta to prawo działa tu na jego niekorzyść). Po upływie tego okresu bank może odmówić wydania kopii umowy – i niestety ma do tego podstawy prawne.
Z punktu widzenia klienta rodzi to kuriozalną sytuację: mamy prawo żądać unieważnienia umowy, ale nie możemy jej zdobyć. Prawnicy nazywają to nagim prawem (nudum ius) – teoretycznie roszczenie istnieje, ale w praktyce brakuje narzędzia, by je udowodnić.
Co w takiej sytuacji zrobić? Nie załamywać rąk, tylko kombinować. Jeśli od spłaty minęło np. 6–10 lat i nie posiadasz własnego egzemplarza umowy kredytowej, warto:
- Złożyć wniosek do banku o wydanie kopii umowy – mimo wszystko. Część banków, choć powoła się na 5-letni limit, i tak może mieć dokumenty w archiwum i je wyda. Bywa, że banki formalnie mówią o braku możliwości, ale po naciskach (np. ze strony prawnika) jednak dokumenty odszukują. Pamiętaj: bank nie może odmówić Ci dostępu do swoich danych przed upływem 5 lat, a po tym czasie – cóż, prawo jest po jego stronie, ale reputacja już nie. Warto spróbować.
- Poszukać umowy w innych miejscach – np. w aktach notarialnych ustanowienia hipoteki (tam czasem załącza się kopiowaną umowę lub przynajmniej przywołuje jej warunki). Jeśli brałeś kredyt jako przedsiębiorca lub prowadziłeś księgowość, może Twoja księgowa ma skan umowy? Czasem współkredytobiorca albo poręczyciel ma swoją kopię. Warto zrobić śledztwo w papierach.
- Zebrać wyciągi bankowe, potwierdzenia spłat, korespondencję z bankiem – nawet jeśli nie masz samej umowy, to historia spłat i wszelkie pisma mogą pomóc odtworzyć jej treść. Np. list powitalny z banku z numerem umowy, informacja o „zasadach indeksacji” czy tabele kursowe – to wszystko puzzle, które prawnik może wykorzystać w sądzie.
- Powołać świadków – np. jeśli pamiętasz, że umowę podpisywałeś w obecności doradcy kredytowego lub pracownika banku, można w ostateczności wnosić o jego przesłuchanie, by potwierdzić typowe zapisy takiej umowy. To trudne, bo po latach mało kto pamięta szczegóły, ale bywa pomocne.
Trzeba też mieć świadomość, że przedawnienie roszczeń konsumenta najpewniej i tak nie nastąpiło. W Polsce roszczenia o zwrot nadpłat przedawniają się zasadniczo w 6 lat (kiedyś 10 lat). Jednak prawnicy wypracowali argument, że termin ten liczy się nie od daty spłaty kredytu, ale od momentu, gdy kredytobiorca dowiedział się o podstawie roszczeń – czyli de facto od kiedy uświadomił sobie abuzywność umowy i wezwał bank do zapłaty.
Wielu frankowiczów dopiero w ostatnich latach, słysząc o wygranych w sądach, zdało sobie sprawę z nieuczciwości banku. Jeśli jesteś w tej grupie, to nawet kredyt spłacony 8–10 lat temu wciąż możesz podważać, bo wcześniej nie miałeś świadomości swoich praw. To dość śmiała teoria, ale sądy coraz częściej ją akceptują, wyrównując szanse konsumenta w starciu z bankiem.
Niestety, bez posiadania wzorca umowy droga sądowa jest wyboista. Jeżeli nie masz umowy i bank uparcie twierdzi, że jej kopii już nie przechowuje, można pozwać bank o ustalenie nieważności umowy nawet bez przedłożenia dokumentu – ale wygrać będzie bardzo trudno.
Sąd musi bowiem ustalić, co w tej umowie było, by ocenić jej nieważność. Dlatego kluczem jest dotarcie do treści umowy, choćby okrężną drogą. To paradoks, że prawo chroniące nasze dane osobowe stało się tarczą dla banków przeciw „spóźnionym” frankowiczom, jednak nie jest to przeszkoda nie do pokonania.
W razie czego są kancelarie prawne, które dysponują archiwami wzorców umów różnych banków z różnych lat – bo przecież tysiące pozwów już złożono. Dobry prawnik często wie, jak dana umowa wyglądała, i może przygotować pozew opierając się na takich poszlakach. Najlepiej jednak działać zawczasu: jeśli właśnie spłaciłeś kredyt albo zbliża się 5 lat od spłaty – natychmiast zażądaj od banku pełnej dokumentacji. Nie daj sobie powiedzieć „przepraszamy, dokumenty zostały zniszczone” – bo wtedy Twoje prawo może pozostać tylko teoretyczne.
Ugoda czy pozew? Banki (nie)chętne do porozumień ze spłaconymi klientami
Kiedy kilka lat temu ruszyła lawina pozwów frankowych, Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) zaapelowała do banków o polubowne rozwiązanie problemu. W 2021 r. sugerowano, by banki proponowały frankowiczom ugody – przewalutowanie kredytów na złote na warunkach zbliżonych do tych, jakby od początku był to kredyt złotowy. Kilka banków (największy PKO BP, a potem m.in. Pekao, ING) wprowadziło programy ugód, ale kierowane tylko do aktywnych kredytów. Rezultat? Ponad 100 tys. ugód podpisanych do 2024 r., co uszczupliło portfel czynnych „franków”. Jednak jeśli chodzi o kredyty spłacone, banki nie mają żadnej oficjalnej oferty ugodowej.
Z punktu widzenia banku ugoda ze spłaconym klientem jest wyłącznie zwrotem pieniędzy, nie przynosi mu żadnej korzyści (inaczej niż w przypadku wciąż spłacanego kredytu, gdzie ugodą utrzymuje klienta i zabezpiecza resztę spłat). Dlatego żaden bank otwarcie nie zaprasza “starych” frankowiczów do rozmów. Jak przyznają przedstawiciele Związku Banków Polskich, kwestia ugód ze spłaconymi kredytobiorcami zależy od indywidualnej decyzji banku i zwykle dotyczy tylko osób, które już weszły na drogę sądową.
Inaczej mówiąc: musisz najpierw pozwać bank, by w ogóle chciał z tobą rozmawiać o ugodzie. Taka jest brutalna prawda. Banki obawiają się, że gdyby same z siebie zaczęły proponować porozumienia dawno spłaconym klientom, to tylko „wzbudziłyby” kolejnych. “Aktywne oferowanie ugód posiadaczom spłaconych kredytów mogłoby sprawić, że obudzą się osoby, które nie planowały kwestionować swoich umów” – przyznał anonimowo jeden z bankowców.
Dlatego strategia jest przemilczeć temat i czekać, czy były kredytobiorca sam nie odpuści. Jeśli jednak złoży pozew, bank często nagle wykazuje gotowość do rozmów, ale “po cichu”. Zdarzają się przypadki, że już w trakcie procesu bank proponuje ugodę: zwrot części nadpłat w zamian za wycofanie pozwu. Warunki takiego układu podlegają negocjacjom – ile bank odda kapitału, czy zapłaci odsetki, co z kosztami procesu – i jeżeli klient ma dobrego pełnomocnika, może ugrać bardzo przyzwoite warunki.
Nie łudźmy się jednak: żaden bank nie zaproponuje Ci ugody z własnej inicjatywy, zanim go nie pozwiesz. Największy gracz – PKO BP – oficjalnie deklaruje, że nie ma programu ugód dla spłaconych frankowiczów, choć “jest gotów na indywidualne rozmowy” z tymi, którzy podważają umowy w sądzie.
Podobną postawę mają mBank, Millennium, Santander – czyli instytucje z największym udziałem kredytów walutowych. Kilka mniejszych banków może rozważyć polubowne załatwienie sprawy na wczesnym etapie sporu, by ograniczyć koszty sądowe, ale to raczej wyjątki niż reguła. Z perspektywy klienta oznacza to ni mniej, ni więcej tylko konieczność wejścia na drogę sądową.
Można to podsumować następująco: „Masz spłacony kredyt i chcesz ugody? Najpierw złóż pozew, wtedy być może bank łaskawie usiądzie do stołu”. Brzmi jak absurd, ale taka jest rzeczywistość. Banki wciąż liczą, że wielu dawnych frankowiczów nie będzie chciało bawić się w proces – więc po co im ułatwiać, skoro pieniądze bezpiecznie spoczywają w bankowej kasie. Niestety, nie ma też co liczyć na uproszczone ścieżki typu arbitraż czy mediator finansowy – owszem, istnieje instytucja Rzecznika Finansowego, która prowadzi postępowania mediacyjne, ale i tak wymagają one zgody banku na udział. A banki w sprawach frankowych zazwyczaj odrzucają propozycje Rzecznika Finansowego dotyczące polubownego zakończenia sporu, woląc przeciągać sprawy w czasie.
W efekcie ugoda pozostaje w cieniu pozwu. Pewną nadzieję daje fakt, że gdy TSUE wydał w czerwcu 2023 r. przełomowy wyrok (C-520/21) eliminujący widmo wynagrodzenia za korzystanie z kapitału dla banków, to rozwiał największą obawę bankowców i frankowiczów. Trybunał jednoznacznie stwierdził, że bankom nie należy się żadne dodatkowe wynagrodzenie ani opłata za to, że klient korzystał z kapitału kredytu w razie unieważnienia umowy.
Ta niepewność wcześniej powstrzymywała wielu frankowiczów przed pozwaniem banku, ale teraz została rozwiana. Co prawda TSUE dopuścił teoretycznie możliwość, by to konsument domagał się od banku dodatkowego odszkodowania (np. za to, że nie mógł korzystać ze swoich pieniędzy, gdy płacił raty), jednak to kwestie pozostawione prawu krajowemu.
Najważniejsze, że bank nie może już straszyć klientów żadnymi „karami” za unieważnienie umowy. W związku z tym banki mogą bardziej pragmatycznie podejść do ugód, bo stawka sporu stała się klarowna: zwrot nadpłat z odsetkami albo wieloletni proces i to samo, tylko później i z gorszym PR. Mimo to, jak wspomniano, brakuje powszechnego programu ugód – banki raczej gaszą pojedyncze pożary niż dokonują generalnej ugody z frankowiczami.
KNF, UOKiK, Rzecznik Finansowy – wszyscy mówią jednym głosem
Regulatorzy i instytucje państwowe od lat przyglądają się sprawie kredytów frankowych i obecnie ich stanowisko jest klarowne: prawa konsumentów muszą być respektowane. Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), choć stoi na straży stabilności sektora bankowego, otwarcie zachęcała banki do ugód, widząc, że linia orzecznicza jest korzystna dla frankowiczów. Szef KNF ostrzegał, że dalsze przeciąganie spraw grozi bankom większymi stratami i erozją zaufania klientów.
Niestety, pomysły nadzorcy na systemowe rozwiązanie (tzw. ustawa frankowa) nie znalazły poparcia politycznego – żadna partia nie chciała przed wyborami firmować pomysłu, który mógłby być odebrany jako „prezent dla banków” kosztem budżetu lub akcjonariuszy.
Banki marzyły o cudzie z Sejmu, który ograniczy ich odpowiedzialność za kredyty walutowe, ale dziś już widać, że żadnej wybawiającej ustawy nie będzie. KNF pozostało więc apelować do rozsądku bankowców: lepiej dogadać się z klientami wcześniej niż płacić im z nawiązką po wyroku. Niestety, jak opisaliśmy, do spłaconych kredytów te apele póki co nie dotarły.
UOKiK (Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów) od początku stał po stronie frankowiczów – to UOKiK już w 2009–2010 dopatrzył się klauzul niedozwolonych w umowach niektórych banków (np. mBank, Millennium), dając podwaliny pod późniejsze pozwy. Obecny prezes UOKiK wprost mówi o naruszeniu zbiorowych interesów konsumentów przez banki przy kredytach walutowych. Urząd ten wspiera działania prokonsumenckie – np. chwali wyroki TSUE czy Sądu Najwyższego korzystne dla frankowiczów, przypominając, że umowy obarczone nieuczciwymi warunkami muszą upaść. UOKiK monitoruje też praktyki banków wobec pozywających (np. czy banki nie utrudniają dostępu do dokumentów, czy nie straszą klientów bezpodstawnie). W razie potrzeby urząd może nałożyć kary za stosowanie praktyk naruszających prawa konsumentów – i już to w przeszłości robił. Można zatem powiedzieć, że UOKiK stoi murem za frankowiczami i ton jego komunikatów jest jasny: banki, ponieście konsekwencje błędów, zadośćuczyńcie klientom.
Rzecznik Finansowy – instytucja powołana właśnie do obrony klientów usług finansowych – również nie pozostawia wątpliwości. RF wydaje tzw. istotne poglądy w sprawach sądowych dotyczących kredytów CHF, zazwyczaj wskazując, że umowy te zawierały abuzywne klauzule i że unieważnienie jest właściwym rozwiązaniem. Biuro Rzecznika prowadzi też postępowania polubowne – można złożyć wniosek o interwencję Rzecznika, by spróbował pogodzić nas z bankiem. Choć, jak wspomniano, banki rzadko z tego korzystają, to Rzecznik Finansowy jednoznacznie wspiera konsumentów w walce sądowej. W głośnych sprawach Rzecznik wnosił nawet skargi nadzwyczajne do Sądu Najwyższego, gdy zdarzały się niekorzystne dla klientów wyroki. Dzięki temu kilka przegranych spraw zostało odwróconych na korzyść frankowiczów. RF sygnalizuje też problemy systemowe – np. alarmował o kwestii braku dostępu do umów po 5 latach. Jego stanowisko jest proste: jeśli umowa była nieuczciwa, konsument ma prawo do pełnego zwrotu świadczeń, a obowiązkiem państwa (sądów) jest mu to prawo zapewnić.
Sądy powszechne z kolei przeszły długą drogę – od początkowej niepewności kilka lat temu, do obecnej niemal jednolitej linii orzeczniczej. Dziś sądy masowo orzekają nieważność umów frankowych, zarówno aktywnych, jak i spłaconych. Wyroki zapadają coraz szybciej – zdarzają się sprawy wygrane w kilka miesięcy.
W 2024 r. w pierwszym kwartale zapadło ok. 4,3 tys. wyroków frankowych, z czego 97,5% na korzyść klientów (unieważnienie umowy). To statystyka, która mówi sama za siebie. Sąd Najwyższy w kilku uchwałach (m.in. z 2021 r.) potwierdził kluczowe kwestie: sądy mają rozliczać unieważnione umowy według teorii dwóch kondykcji (czyli każde roszczenie osobno), co jest korzystne dla klientów.
SN wskazał też, że kredytobiorca ma interes prawny w żądaniu ustalenia nieważności umowy nawet, jeśli kredyt jest już spłacony – aż do momentu, gdy umowa została w pełni wykonana i rozliczona, ma prawo domagać się stwierdzenia jej nieważności. To odbiera bankom argument, że „po spłacie nie ma już czego unieważniać”. Innymi słowy: dopóki strony nie rozliczyły między sobą wszelkich skutków takiej wadliwej umowy, konsument ma prawo żądać jej wyrugowania z obrotu prawnego.
A skoro bank wciąż trzyma Twoje pieniądze (nadpłaty), to znaczy, że umowa nie została ostatecznie rozliczona. Ten tok myślenia domyka logicznie całą prokonsumencką filozofię w sądach. TSUE z kolei w kolejnych wyrokach (poza wspomnianym C-520/21 także np. C-287/22 z września 2023 r.) „dokręca śrubę” bankom, nakazując polskim sądom pełną ochronę konsumenta nawet kosztem pewnej nieekonomiczności czy chaosu. Dla przykładu TSUE potwierdził, że sąd nie może zmuszać frankowicza do płacenia kolejnych rat w trakcie procesu o unieważnienie – powinien raczej zabezpieczyć powództwo i wstrzymać spłaty na czas trwania sprawy, by konsument nie był narażony na dalsze szkody. To pokazuje nastawienie: maksymalnie chronić słabszą stronę, bo tylko to zapewni realizację celu unijnej dyrektywy 93/13 o ochronie konsumentów.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi sprzyjają frankowiczom. Organy państwa i wymiar sprawiedliwości jasno wskazują, że racja leży po stronie klientów, którym lata temu sprzedano toksyczny produkt finansowy. Jeśli Ty jesteś jednym z nich – masz pełne moralne i prawne prawo, by teraz upomnieć się o swoje.
Czas zakończyć frankowy kryzys – propozycje dla banków
Skala problemu spłaconych kredytów frankowych to tykająca bomba dla banków. Szacuje się, że około 400 tys. kredytów zostało spłaconych z tych ~700 tys. udzielonych w latach 2000–2010. Jeśli wszyscy ci klienci poszliby do sądów, banki czeka finansowe trzęsienie ziemi. Nic dziwnego, że sektor bankowy robi, co może, by opóźnić eksplozję – milczy o ugodach, chowa dokumenty, podnosi opłaty sądowe (co akurat zrobił ustawodawca w 2023 r., utrudniając masowe pozwy). Ale ignorowanie problemu go nie zlikwiduje. Wręcz przeciwnie – im dłużej banki zwlekają, tym więcej odsetek zapłacą i tym bardziej psują swój wizerunek w oczach społeczeństwa. Już dziś banki toną w pozwach, a ich rezerwy na ryzyko prawne idą w miliardy złotych. Czy nie lepiej przeciąć ten węzeł gordyjski jednym zdecydowanym ruchem?
Proponujemy odważne i innowacyjne rozwiązanie: program dobrowolnych rekompensat dla spłaconych frankowiczów. Banki – najlepiej wspólnie, pod auspicjami KNF lub przy mediacji Rzecznika Finansowego – mogłyby ogłosić, że każda osoba, która spłaciła kredyt frankowy, może w ciągu np. 2025 roku zgłosić się po ugodę. Ugoda taka gwarantowałaby zwrot określonej części nadpłaconych rat (np. 60–70% wyliczonej nadwyżki ponad kapitał) bez procesu, w zamian za zrzeczenie się dalszych roszczeń.
Powstałby fundusz ugodowy finansowany z zysków sektora bankowego, który – co warto przypomnieć – w 2024 roku osiągnął rekordowe wyniki (ponad 42 mld zł zysku).
Część tych zysków to efekt wysokich stóp procentowych i marż od kredytów – czyli de facto pieniędzy zarobionych dzięki klientom. Społecznie sprawiedliwe byłoby przeznaczenie ułamka tej kwoty na zadośćuczynienie frankowiczom, którzy przez lata nabili bankom pokaźne przychody w wyniku nieuczciwych klauzul.
Dobrowolne porozumienia pozwoliłyby bankom ograniczyć koszty (wypłacając powiedzmy 70% nadpłaty, zamiast 100% + odsetki po wyroku) i zdjąć z sądów tysiące spraw. Dla klientów byłyby szansą na szybkie odzyskanie części pieniędzy bez ryzyka i czekania latami na prawomocny wyrok. To byłby klasyczny kompromis, w którym każda strona coś daje i coś dostaje. Banki mogłyby przy okazji odbudować nadwątlone zaufanie – kampania ugód pokazałaby, że wyciągają rękę do pokrzywdzonych klientów i biorą odpowiedzialność za błędy przeszłości. Z punktu widzenia opinii publicznej, taki gest mógłby zapobiec dalszej erozji reputacji sektora finansowego, który wciąż odbija czkawką kryzys frankowy sprzed lat.
Innym pomysłem jest stworzenie niezależnego funduszu kompensacyjnego dla najbardziej spornych przypadków – np. dla osób, które spłaciły kredyt dawno temu i nie mają dokumentów. Taki fundusz (zasilany również przez banki) mógłby wypłacać ryczałtowe rekompensaty tym klientom, którzy wykażą, że mieli kredyt frankowy, ale z obiektywnych powodów nie są w stanie przeprowadzić skutecznego procesu (brak umowy, śmierć świadków itp.). To byłoby rozwiązanie salomonowe: banki uniknęłyby długich procesów z niepewnym wynikiem (bo dowodów brak), a klienci dostaliby choć część sprawiedliwości (np. 30–50 tys. zł zadośćuczynienia za utracone szanse). Oczywiście wymagałoby to dobrej woli sektora bankowego – a z tym bywało różnie. Ale być może presja społeczna i ryzyko przegranych spraw skłonią banki do pomyślenia nieszablonowo.
Wreszcie, banki mogłyby zastosować strategię „ugodowego oczyszczenia wizerunku”. Wyobraźmy sobie: bank X ogłasza, że zwróci wszystkim swoim byłym klientom frankowym pełne nadpłaty – sam z siebie, bez czekania na wyroki. Byłby to szok, ale i przełom. Taki bank prawdopodobnie musiałby odpisać duże rezerwy, może zanotować stratę w jednym roku… ale zyskałby bezcenną reputację instytucji fair play. W długim okresie mogłoby mu się to opłacić – klienci pamiętają takie gesty pokory. Oczywiście żaden zarząd banku dobrowolnie nie zrezygnuje z setek milionów zysku, chyba że będzie to element większego rozwiązania sektorowego. Dlatego bardziej realny jest wariant wspólnej akcji kilku największych banków pod nadzorem KNF – tak, by żaden nie został „frajerem” samemu płacącym, podczas gdy inne czekają. Tu potrzebna byłaby jednak kooperacja i koordynacja – a z tym w naszym sektorze różnie bywa, zwłaszcza że każdy bank ma inną ekspozycję na franki.
Można też rozważyć odgórne rozwiązania regulacyjne, choć to delikatna materia. Skoro nie będzie ustawy chroniącej banki, może ustawa pomagająca konsumentom? Np. przedłużająca obowiązek przechowywania dokumentów kredytowych do 10 lat (co pomogłoby tym, którym brakuje umów), albo ustawowo nakazująca bankom proponowanie ugód w określonym terminie od złożenia pozwu (aby przyspieszyć kończenie spraw). Póki co politycy trzymają się z daleka – frankowicze to nadal drażliwy temat. Ale jeśli w 2025–2026 problem nie zostanie rozwiązany, a sądy zostaną zalane pozwami od tych 400 tysięcy spłaconych kredytów, nacisk społeczny może wymusić jakąś reakcję ustawodawcy. Banki powinny działać zawczasu, zanim ktoś zrobi to za nie i mniej po ich myśli.
Wnioski i rekomendacje – nie czekaj, działaj
Historia kredytów frankowych w Polsce to gorzka lekcja zarówno dla klientów, jak i instytucji finansowych. Teraz jednak los daje drugą szansę tym, którzy myśleli, że sprawiedliwość ich ominęła. Jeśli spłaciłeś kredyt frankowy i dotąd nie podjąłeś walki o swoje pieniądze – zrób to teraz. Sądy stoją po Twojej stronie, prawo konsumenckie Cię chroni, a bank nie ma już praktycznie żadnych skutecznych argumentów obronnych. Każdy miesiąc zwłoki to potencjalnie utracone odsetki, a w skrajnych wypadkach – ryzyko problemów z dokumentacją.
Nie pozwól, by bank zatrzymał Twoje ciężko zarobione pieniądze, które wyłudził stosując nieuczciwe zapisy w umowie. Masz do odzyskania znaczną kwotę, która może posłużyć Twojej rodzinie – spłacisz inne zobowiązania, zainwestujesz, zapewnisz dzieciom lepszy start. Te pieniądze pracują teraz na zyski banku, podczas gdy powinny pracować dla Ciebie. Odważ się upomnieć o swoje. To nie zemsta, to egzekwowanie należnego Ci prawa i sprawiedliwości dziejowej.
Do banków zaś apelujemy: okażcie dobrą wolę i odpowiedzialność społeczną. Rozwiązanie kryzysu frankowego leży również w Waszym interesie. Każdy ugodzony frankowicz to jedna sprawa mniej w sądzie i jedna historia z happy endem, zamiast lat konfliktu. Pokażcie, że zależy Wam na klientach – także tych byłych. Stańcie po właściwej stronie historii, nim zostaniecie do tego zmuszeni wyrokiem.
Los frankowiczów spłaconych długo był w zawieszeniu, ale rok 2024 przyniósł przełom. Teraz jest moment, by zamknąć ten rozdział z honorem. Frankowicze – bierzcie sprawy w swoje ręce. Banki – pora na rachunek sumienia i odważne decyzje. Ta historia może jeszcze mieć dobre zakończenie, z korzyścią dla obu stron i całego systemu finansowego. Frankowy gordyjski węzeł da się rozciąć – potrzeba tylko determinacji, odwagi i odrobiny dobrej woli. Czas start.