Kilkanaście segregatorów w jednej sprawie, blisko dekada czekania na wyrok – tak wygląda rzeczywistość wielu polskich sądów w dobie pozwów „frankowych”. Jeszcze kilka lat temu temat kredytów indeksowanych we frankach szwajcarskich rozgrzewał głównie ekonomistów i klientów banków. Dziś stał się problemem numer jeden dla wymiaru sprawiedliwości. W niektórych sądach okręgowych ponad połowa nowych spraw cywilnych to właśnie pozwy przeciw bankom wnoszone przez frankowiczów. Nawet 70% obciążenia wydziałów cywilnych w sądach apelacyjnych bywa generowane przez te spory. Czy polskie sądy dają sobie z tym radę? I czy szykowana przez rząd „ustawa frankowa” zdoła rozplątać ten węzeł gordyjski, nie zrywając przy tym podstawowych praw konsumentów?
Spis treści:
Sąd sądowi nierówny: Wrocław tonie, Łódź nadąża?
Spójrzmy na twarde dane z dwóch dużych ośrodków, które udostępniły statystyki spraw frankowych za 2025 rok. Sąd Okręgowy we Wrocławiu – jeden z najbardziej obłożonych w kraju – do początku maja 2025 musiał udźwignąć lawinęokoło siedmiu tysięcy aktywnych spraw frankowych. Dla porównania, w Sądzie Okręgowym w Łodzi było to niecałe dwa tysiące spraw. Różnica jest kolosalna, ale warto zauważyć, że wrocławscy sędziowie jednocześnie wydali w pierwszych czterech miesiącach 2025 r. więcej wyroków niż ich koledzy z Łodzi (odpowiednio ok. 804 vs 520 orzeczeń). Innymi słowy – tam gdzie wpływa cztery razy więcej pozwów, tam też widać bardziej wytężoną pracę sądu.
Statystyki sugerują, że łódzki wymiar sprawiedliwości jest mniej obciążony sprawami frankowymi – i być może dzięki temu żadna sprawa nie musi czekać latami na swoją kolej. Z kolei we Wrocławiu zaległości są ogromne: na początku maja w wydziałach cywilnych tego sądu toczyło się łącznie 7170 spraw frankowych. To tak, jakby każdy z 27 sędziów orzekających tam w tych sprawach miał na biurku średnio po 265 nierozstrzygniętych pozwów!
Dla porównania w Łodzi (gdzie frankowe sprawy prowadziło 31 sędziów) jeden sędzia miał średnio 58 takich spraw w referacie – czterokrotnie mniej. Mimo to, tempo wydawania wyroków w Łodzi wcale nie było cztery razy szybsze. Wręcz przeciwnie – wrocławscy sędziowie w pierwszych miesiącach 2025 r. wypracowali średnio po ok. 30 wyroków na osobę, podczas gdy łódzcy – około 17. Oznacza to, że tam gdzie górka spraw jest największa, sędziowie próbowali gonić zaległości, natomiast w sądzie z mniejszą liczbą pozwów tempo orzekania było umiarkowane.
Kto orzeka sprawnie, a kto stoi w miejscu?
Rzucenie okiem w głąb tych statystyk – na poziom poszczególnych sędziów – pokazuje olbrzymie różnice w efektywności pracy. Przykładowo w Łodzi jeden z sędziów wydał od stycznia do maja aż 37 wyroków, podczas gdy inny, mający w referacie podobną liczbę spraw, zdołał wydać tylko 3 wyroki. Znajdziemy tam sędziów, którzy w cztery miesiące zamknęli niemal połowę prowadzonych przez siebie spraw frankowych, ale i takich, którzy uporali się z zaledwie kilkoma procentami. Podobnie we Wrocławiu – są sędziowie mistrzowsko czyszczący wokandę (np. jeden z nich przy około 300 sprawach w referacie wydał 40 wyroków), ale obok nich orzekają koledzy, u których praca posuwa się w żółwim tempie.
Jeden z wrocławskich sędziów miał na początku maja na stanie aż 446 spraw frankowych, a w pierwszym kwartale roku wydał w nich raptem 2 wyroki. Gdyby – czysto teoretycznie – nie wpływały do niego żadne nowe pozwy, potrzebowałby ponad 12 lat, by uporać się z taką kupką akt! Tymczasem inna sędzia (z dużo mniejszego referatu w Łodzi) w cztery miesiące wydała 34 wyroki na 52 sprawy i jest na dobrej drodze, by w mniej niż rok zamknąć wszystkie swoje sprawy frankowe.
Skąd te dysproporcje? Na pewno wpływa doświadczenie i organizacja pracy – część sędziów wyspecjalizowała się w kredytach walutowych, sprawnie prowadząc rozprawy i pisząc wyroki, podczas gdy inni mogą mieć więcej nowych spraw lub dodatkowe obowiązki. Jednak dla tysięcy oczekujących kredytobiorców takie niuanse nie mają znaczenia. Z ich perspektywy to loteria: w zależności od tego, do kogo trafi sprawa, na wyrok mogą czekać rok albo dekadę. Nic dziwnego, że rośnie presja na systemowe rozwiązania, które wyrównałyby szanse na szybkie zakończenie sporu, niezależnie od tego, który sąd i który sędzia się nim zajmuje.
Ustawa frankowa – potrzebna ulga czy kontrowersyjny eksperyment?
Trudno się dziwić, że w obliczu takiego tsunami pozwów Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało specjalną nowelizację procedur znaną potocznie jako „ustawa frankowa”. Jej głównym celem jest, jak oficjalnie wskazano, usprawnienie pracy sądów i ograniczenie liczby oraz czasu rozpatrywania spraw frankowych. Rządowy projekt (opublikowany w lutym 2025 r.) wprowadza szereg rozwiązań, które mają przyspieszyć postępowania i odciążyć sędziów. Najważniejsze z nich to m.in.:
- Automatyczne zawieszanie spłaty rat kredytu po złożeniu pozwu. Z chwilą doręczenia bankowi odpisu pozwu klient przestawałby płacić raty, co dziś wymaga osobnego wniosku o zabezpieczenie roszczeń. Takie rozwiązanie wyeliminuje tysiące wniosków o wstrzymanie spłaty, które obecnie masowo zalewają sądy (zwłaszcza apelacyjne).
- Jednoosobowy skład sędziowski w II instancji i więcej orzekania na posiedzeniach niejawnych. Apelacje frankowe zamiast trzyosobowych składów rozpoznawałby pojedynczy sędzia, a sądy częściej mogłyby wydawać wyrok bez rozprawy, na posiedzeniu kameralnym. To ogromna oszczędność czasu – koniec z kilkoma rozprawami wyznaczanymi w odstępach miesięcy.
- Zeznania na piśmie i zdalne rozprawy. Projekt zakłada szersze wykorzystanie e-rozpraw oraz przesłuchiwanie stron na piśmie, co zmniejszy liczbę posiedzeń wymagających fizycznej obecności stron w sądzie. Świadkowie również mogliby być przesłuchiwani zdalnie bez ograniczeń.
- „Pakiet rozliczeniowy” w jednym postępowaniu. Sąd I instancji mógłby od razu w wyroku rozliczyć wzajemne roszczenia banku i klienta po unieważnieniu umowy (np. zwrot kapitału, rozliczenie korzystania z kapitału itp.), bez konieczności wytaczania odrębnego pozwu przez bank. Ma to zapobiec mnożeniu się kolejnych procesów między tymi samymi stronami.
- Mniej biurokracji dla sędziów. Część czynności prostych procesowo (np. umorzenie sprawy po cofnięciu pozwu lub apelacji) przejęliby referendarze sądowi. Dzięki temu sędziowie nie traciliby czasu na formalności, skupiając się na orzekaniu merytorycznym.
Powyższe zmiany brzmią rozsądnie – mają udrożnić „zator frankowy” i przywrócić płynność orzekania nie tylko w tych sprawach, ale pośrednio także we wszystkich innych. Jednak projekt ustawy od początku wzbudza kontrowersje i obawy. Zdaniem Rzecznika Praw Obywatelskich próba przyspieszenia postępowań frankowych nie może odbywać się kosztem praw konsumentów. Prof. Marcin Wiącek, RPO, ostrzega, że niektóre propozycje naruszają prawa kredytobiorców frankowych – na przykład ograniczenie składu sędziowskiego w apelacji czy dopuszczenie spóźnionych roszczeń banków budzi wątpliwości co do zgodności z Konstytucją.
Z kolei prawnicy reprezentujący frankowiczów wskazują, że projekt w obecnym kształcie może w nadmierny sposób faworyzować banki. Banki mają zyskać m.in. możliwość zgłaszania zarzutów potrącenia (czyli potrącania swoich roszczeń wobec klienta) nawet po upływie dotychczasowych terminów oraz prawo do zwrotu połowy opłaty sądowej, jeśli szybko wycofają apelację lub własny pozew przeciw klientowi.
Co ważne, nowe przepisy nie przewidują nic w zamian dla kredytobiorców – brakuje np. gwarancji ustawowych odsetek za opóźnienie dla wygrywających frankowiczów czy kompleksowego rozwiązania kwestii przedawnienia roszczeń banków. Mówiąc krótko, ustawa frankowa jest potrzebna, ale wymaga wyjątkowo ostrożnego wyważenia interesów obu stron sporu. Już teraz widać, że ustawodawca będzie musiał zmierzyć się z krytyką i być może złagodzić niektóre propozycje, jeśli chce uniknąć zarzutu niekonstytucyjności czy jednostronności.
Co jeszcze można zrobić, by odciążyć sądy?
Nawet najlepsza ustawa nie zlikwiduje fundamentalnego problemu: olbrzymiej liczby spraw, które już trafiły lub wkrótce trafią na wokandę. Eksperci podkreślają, że potrzeba wielotorowego działania, także na poziomie organizacji pracy sądów i polityki sektora bankowego. Oto kilka rozwiązań, które mogłyby realnie pomóc, nie szkodząc jednocześnie frankowiczom:
- Specjalizacja wydziałów i sędziów frankowych: Już teraz część sądów dzieli się pracą, tworząc specjalne sekcje do spraw frankowych (np. we Wrocławiu sprawy te rozdzielono między Wydział I i XII). To pozwala sędziom wyspecjalizować się w skomplikowanej materii finansowej i unikać sytuacji, gdy jeden sędzia ma na zmianę „franki” i zupełnie inne sprawy. Rozważane jest pójście krok dalej – np. ustanowienie wyspecjalizowanych sądów(lub wydziałów) frankowych dla całego kraju, dokąd można by delegować dodatkowych sędziów do pomocy z innych regionów. Dzięki temu najciężej dotknięte sądy (jak Wrocław) otrzymałyby wsparcie kadrowe, a sprawy byłyby rozpatrywane przez naprawdę doświadczonych w tej tematyce sędziów.
- Zachęty do ugód i mediacji: Statystyki są bezlitosne – prawie żadna sprawa frankowa nie kończy się polubownie (Sąd Okręgowy w Łodzi przyznał, że w 2025 r. żadnej sprawy nie skierowano tam do mediacji). Aby to zmienić, można utworzyć specjalny fundusz ugodowy z udziałem banków, który współfinansowałby korzystne dla klientów ugody. Bankom opłacałoby się proponować ugody (np. przewalutowanie kredytu po preferencyjnym kursie czy częściowe umorzenie), gdyż część kosztów pokrywałby fundusz, a one unikałyby długich procesów i odsetek za zwłokę. Mediacje powinny być mocniej promowane: np. poprzez obniżenie opłat sądowych dla tych, którzy spróbują zawrzeć ugodę przed procesem, lub wprowadzenie obowiązkowego spotkania informacyjnego o mediacji przed rozprawą.
- Lepsze zarządzanie apelacjami: Niemal wszystkie sprawy frankowe wygrane w I instancji przez klientów są skarżone przez banki do sądu apelacyjnego, co blokuje drugi instancyjny szczebel na wiele miesięcy. Można rozważyć rozwiązania, które ograniczą skalę apelacji – np. wprowadzenie filtrów odwoławczych. Jedna z dyskutowanych opcji to sędzia koordynator ds. frankowych w każdym sądzie apelacyjnym, który monitorowałby jednolitość orzecznictwa i np. rekomendował mediacje na etapie apelacji. Innym pomysłem jest łączenie spraw – gdy wiele pozwów dotyczy tej samej klauzuli banku, sąd mógłby rozpoznać je łącznie lub przynajmniej wydać jeden wspólny wyrok dla grupy powodów (choć obecne przepisy o postępowaniu grupowym nie obejmują łatwo frankowiczów, można pomyśleć o ich dostosowaniu).
- Technologia i administracja w służbie sędziego: Skoro nie da się cudownie zmniejszyć liczby spraw, trzeba sprawić, by każda sprawa zabierała mniej czasu. Sędziowie raportują, że w sprawach frankowych często zmagać się muszą z długimi na kilkaset stron opiniami biegłych, stosami dokumentów bankowych i powtarzalnymi argumentami. Sztuczna inteligencja mogłaby pomóc w przeszukiwaniu tych dokumentów czy nawet projektowaniu wstępnych wersji orzeczeń na podstawie ustalonej linii orzeczniczej. Już dziś są dostępne narzędzia analizujące setki wyroków i wskazujące najczęstsze rozstrzygnięcia – czemu nie wyposażyć w nie sędziów, by przyspieszyć pisanie uzasadnień? Ponadto, zwiększenie liczby asystentów sędziów i odciążenie ich od czynności administracyjnych (poprzez przekazanie ich referendarzom, co projekt ustawy już przewiduje) pozwoliłoby orzekać szybciej.
Wszystkie powyższe działania razem wzięte mogłyby znacząco złagodzić skutki frankowego szturmu na sądy. Kluczowe jest jednak, by żadne z nich nie odbierało kredytobiorcom ich praw. Wydzielenie specjalnych wydziałów czy zachęcanie do ugód – to zmiany na plus, niewątpliwie przyspieszające finał sprawy, a jednocześnie niekrzywdzące obywatela. Natomiast pomysły w stylu całkowitego zablokowania drugiej instancji czy wprowadzenia arbitrażu przymusowego poza sądami powszechnymi spotkałyby się słusznie z oporem (tak ze strony frankowiczów, jak i prawników broniących standardów praworządności).
Jeśli nic się nie zmieni…
Co, jeśli jednak żadna reforma nie wejdzie w życie, a sądy pozostaną same z falą pozwów? Niestety, perspektywy są ponure. Zaległości będą się piętrzyć. Nawet jeśli sędziowie utrzymają obecne tempo (a przecież nie mogą pracować w nadludzkim rytmie bez końca), to pełne rozładowanie obecnego korka zajmie lata. Nowe sprawy wciąż napływają – frankowicze, zachęceni korzystnymi wyrokami TSUE i Sądu Najwyższego, masowo pozywają banki i trudno im się dziwić. Bez systemowych zmian możemy wkrótce mieć w Polsce sytuację, w której na prawomocne zakończenie sprawy frankowej czeka się, bagatela, 8–10 lat. To nie tylko dramat kredytobiorców (żyjących przez dekadę w niepewności co do swojego długu), ale i narastający problem dla całego wymiaru sprawiedliwości. Gdy połowa sędziów cywilnych zajmuje się prawie wyłącznie frankami, cierpią na tym pozostali obywatele – bo ich sprawy (rozwody, spadki, sprawy przedsiębiorców) spychane są na dalszy plan i również czekają dłużej na rozpoznanie.
Brak reformy to także ryzyko dla stabilności finansowej. Banki już teraz muszą tworzyć ogromne rezerwy na przegrane procesy frankowe, co ogranicza akcję kredytową i może hamować gospodarkę. Dopóki nie będą wiedziały, na czym stoją (ile dokładnie kredytów upadnie, ile będą musiały zwrócić klientom), dopóty sektor bankowy będzie działał z zaciągniętym hamulcem. Długotrwałe procesy przedłużają tę niepewność.
Co więcej, im dłużej to wszystko trwa, tym większe odsetki za zwłokę będą musiały płacić banki frankowiczom za każdy miesiąc opóźnienia w oddaniu niesłusznie pobranych rat – to dodatkowe miliardy obciążające bilanse banków. Słowem, nikt nie wygrywa na przeciąganiu status quo. Ani klienci (bo latami tkwią w sądowej kolejce), ani sądy (które są na skraju wydolności), ani nawet banki (które mnożą sobie koszty).